Japońska kuchnia jest tak różnorodna, egzotyczna i kusząca, że nawet tygodniowy pobyt w Kraju Kwitnącej Wiśni może być niesamowitym doznaniem kulinarnym. Spektrum doświadczeń może nie będzie powalające (w końcu mimo wszechobecnych pokus pojemność żołądka bywa ograniczona ;), ale nawet krótka wizyta powinna umożliwić wyrobienie sobie pewnego zdania o tamtejszej sztuce kulinarnej. Tydzień spędzony w Tokio dał mi możliwość skosztowania wielu produktów i dań, które polubiłam tak bardzo, że od powrotu zdarza mi się często za nimi tęsknić. Oto mój subiektywny ranking 10 japońskich specjałów. Część z tych kulinarnych odkryć jest dziełem czystego przypadku, gdyż zdarzało się, że zamawialiśmy coś w ciemno sugerując się jedynie zdjęciem w karcie dań albo… opinią pracownika lokalu, który próbował się z nami porozumieć po japońsku z pewną pomocą wyraźnej gestykulacji Cóż, wiadomo nie od dziś, że podróże rozwijają. Również kulinarnie 1. Sushi Numer jeden na mojej liście to sushi. Wybór niby oczywisty, mało oryginalny i pewnie nikogo nie dziwi… Ot, na pozór płytki stereotyp. Wiele osób przekonywało mnie o jakości i świeżości japońskiego jedzenia, ale i tak tutejsze sushi zdołało mnie zaskoczyć. Jestem wielką miłośniczką sushi, ale nie byłam przygotowana na taki szok dla kubków smakowych Próbowaliśmy sushi w Polsce w różnych wersjach tzn. w kilku lokalach, z gotowych zestawów, a także autorstwa własnego lub znajomych. Raz było lepsze, innym razem gorsze, ale wydawało nam się, że jakieś pojęcie już mamy. Już pierwszy talerzyk świeżego sushi w Kraju Kwitnącej Wiśni dał nam do zrozumienia, że pojęcia nie mieliśmy żadnego. Podstawowa różnica między polskim, a japońskim sushi to przede wszystkim sama ryba. W naszym kraju często jest mrożona (taka ponoć jest zdrowsza, gdyż giną wówczas bakterie i pasożyty w niej żyjące), a więc nie jest nigdy tak świeża jak być powinna. Sushi w Japonii jest też wyjątkowe z powodu różnorodności, gdyż u nas wszystko kręci się głównie wokół łososia, tuńczyka, czasem krewetek albo surimi, a tutaj ile kawałków sushi tyle rodzajów ryb! Warto także nadmienić, że sushi serwowane w Japonii to naprawdę porządne kawałki mięsa. Pierwszym barem sushi w Tokio (podczas pierwszego dnia zwiedzania), który odwiedziliśmy, było miejsce w dzielnicy Ameyoko, w której znajduje się hałaśliwy targ z niepowtarzalną atmosferą. Spontanicznie wybraliśmy jeden z przybytków o nazwie Oedo Sushi, gdzie wstąpiliśmy na szybkie drugie śniadanie przed wizytą w po porannym spacerze w parku Ueno. Był to lokal w stylu “kaiten sushi” co oznacza dosłownie “kręcące się sushi”. W tego typu miejscach goście zasiadają najczęściej przy owalnym sushi-barze, zaś talerzyki z przygotowywanymi na bieżąco przekąskami „pływają na łódeczkach” bądź przesuwają się powoli na specjalnej taśmie. Po środku znajdują się kucharze, których zadaniem jest przygotowywanie nowych kawałków tego smakołyku. Sushi podawane jest na talerzykach różnego koloru. Po skończeniu jedzenia zbieramy je, podchodzimy do kasy i uiszczamy opłatę. Lokal był tani, miał niemal “fastfoodowy” charakter, a ja byłam zachwycona! Najlepszą knajpą serwującą sushi okazał się natomiast lokal o nazwie Sushi Zanmai ( położony przy słynnym targu Tsukiji. Tym razem usiedliśmy za barem (nieruchomym ;), a sushi było przygotowywane specjalnie na nasze zamówienie. Przeważnie pokazywaliśmy paluszkiem na karcie dań, jaki rodzaj nas interesuje, a kucharz przystępował do przyrządzania sushi. Czynność tą powtarzaliśmy kilka razy, bo ciągle było nam mało dzięki czemu w kilku przypadkach udało nam się opanować mniej więcej poprawną wymowę poszczególnych wersji i zamawiać już klasycznie, bez posiłkowania się obrazkami. Wizyta w takim miejscu to świetna okazja do skosztowania rozmaitych, także bardziej oryginalnych składników, ale także do ‘podglądania’ i kontaktu z Itamae czyli kucharzem przygotowującym dla nas sushi. Pochłonęliśmy łącznie z 12 sztuk na głowę do tego sporą porcję imbiru, sosu sojowego i zielonej herbaty. W Sushi Zanmai zjadłam też najlepszego tuńczyka (po japońsku: maguro) w życiu… Surowy, krwisto-czerwony… po prostu rozpływał się w ustach. A wiecie co jest naprawdę wspaniałe? W Polsce byśmy za mniej wykwintne jedzenie w japońskiej restauracji zapłacili o wieeeele więcej. I kto mówi, że Japonia jest droga? 2. Okonomiyaki W przypadku Okonomiyaki zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Po prostu pozwoliłam się zaskoczyć i – jak łatwo się zorientować – było to zaskoczenie bardzo pozytywnie. Okonomiyaki to potrawa pochodząca z okolic Hiroszimy, lecz obecnie jest popularna w całej Japonii. Danie to często jest określane jako japońska pizza, ale przypomina ono moim zdaniem bardziej naleśniki albo placki. Podstawą jest ciasto naleśnikowe oraz kapusta. Pozostałe składniki mogą się od siebie różnić w zależności od wariantu. Ta dowolność znajduje odzwierciedlenie w nazwie dania – “okonomi” dosłownie oznacza “to, co lubisz” lub „ulubiony”. Pewnego wieczoru spontanicznie wybraliśmy się do restauracji w tokijskiej dzielnicy Roppongi specjalizującej się właśnie w tym daniu. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Próbowałam okonomiyaki w sumie w trzech wersjach i każda była przepyszna! Cechą charakterystyczną restauracji zaczynających układanie menu od okonomiyaki są stoły z wielkimi płytami grzewczymi, na których często samodzielnie smaży się tą potrawę. Płyty te emitują spore ilości ciepła, więc najlepiej wybrać się do takiego miejsca, gdy jest chłodniej czyli na przykład późnym wieczorem Samodzielne przygotowanie okonomiyaki w lokalu tego typu nie jest trudne, ale przyznam, że my zamówiliśmy gotowe danie, chcąc go posmakować w wykonaniu lokalnego kucharza. Czasami klienci otrzymują składniki i przygotowują posiłek samodzielnie. Dla osób, które wolą nie być zaangażowane w proces gotowania, istnieją też lokale, gdzie potrawa jest przygotowywana przez szefa kuchni i serwowana w formie gotowej do jedzenia. Miejsce, do którego my trafiliśmy nie było (na szczęście dla nas) tym w stylu „cook-it-yourself” Jeśli ktoś chciałby spróbować zrobić Okonomiyaki samodzielnie to przepis można znaleźć w książce Marcina Bruczkowskiego pt. ”Bezsenność w Tokio”. 3. Suszone ryby i owoce morza Pomimo, że nie jest to konkretne danie, ale produkt, to jednak muszę wspomnieć o specjałach dostępnych na Tsukiji – największym na świecie targu rybnym. Długo mogłabym się rozpisywać na temat tej wizyty, o tym, jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie to miejsce swoją innością, różnorodnością i obfitością ryb i wielu innych produktów, z których wiele widziałam po raz pierwszy w życiu. Najbardziej fantastyczne były dla mnie dostępne na niemal każdym stoisku degustacje, z których subtelnie starałam się korzystać. Wszystko było pyszne, ale jednogłośnie stwierdziliśmy z Mężem, że największym hitem są małe, suszone krewetki – po prostu genialne! Na drugim miejscu są malutkie rybki zanurzone w czymś podobnym do sosu teriyaki oraz suszone rybki posypane sezamem, które smakowały jak słodkie, rybne chipsy. Pyszności! Nie sposób nie wspomnieć także o suszonych płatkach tuńczyka bonito czyli Katsuobushi, które są wykorzystywane do posypywania wielu dań takich jak wspomniany omlet Okonomiyaki albo Takoyaki – miejsce nr 7 na liście. Płatki efektownie skręcają pod wpływem ciepła przywołując skojarzenie z małymi robaczkami – co na pierwszy rzut oka może się wydać przerażające – ale w smaku są intensywne, a jednocześnie delikatne i po prostu rozpływają się w ustach. Suszone rybki i krewetki zakupione na targu wspaniale nadają się do przewiezienia do domu albo jako kulinarny podarunek z wizyty w Japonii. Sama skusiłam się na kilka opakowań, które już zostały zjedzone i porozdawane (niestety) Suszona krewetka albo rybka jest idealną przekąską do piwa – oczywiście najlepiej japońskiego 4. Piwo i inne napoje nisko-alkoholowe Myśleliście, że Japończycy nie znają się na produkcji złocistego trunku? Spodziewałam się, że w Japonii rozsmakuję się w umeshu, sake, względnie whisky, ale raczej nie w piwie. Znowu okazało się, że mało wiedziałam, bowiem piwo jest najpopularniejszym napojem alkoholowym w Japonii, a główni producenci to Asahi, Kirin, Sapporo i Suntory. Japońskie piwo ma łagodniejszy smak, a przede wszystkim ogromną ilość wariantów i smaków. Tokijskie sklepy kuszą kolorowymi puszkami z piwem i innymi gazowanymi napojami o niewielkiej zawartości alkoholu, których trudno nie docenić – szczególnie w upalne dni. Z lekkich napojów alkoholowych największym zaskoczeniem był dla mnie trunek z dodatkiem mleka oraz o smaku rozcieńczonego whisky (w zasadzie whisky z wodą) – ten drugi okazał się akurat obrzydliwy Bardzo smakował mi natomiast Calpis czyli wynaleziony przez Japończyków napój o smaku czegoś pomiędzy mlekiem a jogurtem waniliowym. Pyszne były też wszystkie owocowe napoje – mimo, że niektóre smakowały dość sztucznie jak guma do żucia dla dzieci Po wielu testach najlepszy okazał się Kirin o smaku cytrusów. Po powrocie przewertowaliśmy z Mężem Internet w poszukiwaniu przepisu na podobny napój. Namiastkę udało nam się wyprodukować, ale to niestety nie to samo co Kirin, kupiony z automatu i powoli sączony podczas spacerów po mniej lub bardziej zatłoczonych tokijskich ulicach. Piwnym smakoszom mogę polecić The Museum of Yebisu Beer w Tokio. Jest tam możliwość zjedzenia skromnego lunchu, skosztowania rzeczonego piwa po umiarkowanie przystępnej cenie i przede wszystkim dowiedzenia się co nieco o historii browaru, zapoznania się z wyglądem starych butelek oraz przekąsek, które były serwowane do tego trunku na przestrzeni lat. Japońskie piwo piją nawet japońskie krowy Jak pisze autor książki “Sushi i cała reszta”, w rejonie miasta Kobe hoduje się krowy rasy wagyu, które pojone są piwem i karmione szlachetną, ekologiczną paszą. Krowy są również regularnie masowane i nacierane sake. Dzięki temu zrelaksowane zwierzęta są źródłem najdroższej wołowiny świata, a to kolejny punkt na liście… The Museum of Yebisu Beer w Tokio 5. Wołowina Trudno mi ocenić, czy dlatego, że japońskie krowy piją piwo i są po prostu szczęśliwe, czy też z innego powodu, ale nie dziwi mnie fakt, że japońska wołowina jest produktem bardzo cenionym. Podobnie jak w przypadku Okonomiyaki znów wszystko było dziełem przypadku. Pewnego wieczoru upatrzyliśmy sobie niepozorną knajpkę nieopodal naszego hotelu w dzielnicy Chidoya. Fakt, że zdecydowaliśmy się na zamówienie akurat wołowiny był raczej wymuszony trudnościami w porozumieniu się z szefem lokalu, gdyż menu dostępne było tylko w języku japońskim i pozbawione zdjęć – często pomocnych w takich sytuacjach. Po krótkiej pogawędce pełnej pojedynczych słówek japońskich i angielskich wspomaganych żywą gestykulacją, udało się nawiązać nić porozumienia wokół hasła „beef” (wołowina). Skwiercząca, gorąca, intensywnie pachnąca wołowina z warzywami (w tym przypadku z cebulką oraz zieloną papryką) czyli „gyuniku itame” oraz wersja z sosem teriyaki czyli „gyuniku teriyaki”, w połączeniu w lokalną whisky okazała się strzałem w dziesiątkę! Daliśmy temu wyraz zamawiając kolejne dokładki wołowiny oraz wracając do wspomnianego lokalu dwa dni później na podobny zestaw. Równie pyszna była serwowana we wspomnianym lokalu przystawka, o której przeczytacie już w kolejnym punkcie… 6. Gomae Goma-ae pisana również jako Gomaae lub Gomae to jedna z popularniejszych japońskich przystawek. Danie przyrządzane jest z gotowanych warzyw oraz dressingu sezamowego (goma znaczy po japońsku sezam, zaś ae – sos). Istnieje kilka rodzajów potraw gomaae z wykorzystaniem różnych warzyw. Najbardziej popularny jest szpinak, jak również zielona fasolka. Goma-ae otrzymaliśmy przed daniem głównym w tym samym lokalu, w którym jedliśmy wołowinę (patrz punkt powyżej). Na początku miseczka z czymś zielonym i dziwnie wyglądającym wydała nam się tajemnicza i mało zachęcająca, ale specjał okazał się bardzo smaczny. Wiem, że nie każdy lubi szpinak, ale ja akurat uwielbiam go pod każdą postacią, a w połączeniu z pastą miso, ziarnami sezamu i odrobiną gotowanej kapusty odnoszę wrażenie, że zasmakowałby każdemu! 7. Takoyaki Takoyaki to smażone kulki ciasta z dodatkiem ośmiornicy. Przekąskę tą podaje się najczęściej z dodatkiem majonezu i obficie posypaną wiórkami suszonego tuńczyka bonito. Po przegryzieniu chrupiącej otoczki uwalnia się gorące, kremowe wnętrze nie do końca wysmażonego ciasta, pod którym kryje się lekko gumowaty, ale pyszny kawałek ośmiornicy. Zachęciłam do spróbowania? Muszę przyznać, że w przypadku tego dania naprawdę miałam obawy, czy mi zasmakuje. Choć zazwyczaj przejawiam duży entuzjazm wobec różnych owoców można, to zdarza się, że bywa on wybiórczy. Między innymi dlatego ośmiornica nigdy nie stanowiła obiektu mojego kulinarnego pożądania. Gdy zobaczyłam na targu Ameyoko na stoisku zwanym yatai – te surowe kawałki odnóży lądujące na niezbyt czystej patelni ślinka mi raczej nie pociekła Jeden z naszych znajomych przekonał mnie jednak, że jest to najlepsze danie w Tokio, więc no cóż… trzeba było spróbować. Takoyaki zasmakowało mi tak bardzo, że od powrotu mam ogromną ochotę pokusić się o przygotowanie tego dania w domu. Niestety ogranicza mnie brak odpowiedniej patelni z wgłębieniami przeznaczonej do smażenia takoyaki zwanej takoyakiki. Bardzo żałuję, że nie wpadłam na pomysł przywiezienia sobie odpowiednich akcesoriów z Japonii, wiec jeśli ktoś wie, gdzie mogę taką kupić to proszę o kontakt 8. Słodycze z zielonej herbaty Na temat japońskich słodyczy można by stworzyć długą opowieść. Mnie jednak zasmakowały szczególnie te o smaku zielonej herbaty. Wśród tego typu słodkości znalazły się bułeczki, ciastka, czekolada, batoniki i lody. Od przyjazdu do Tokio zwiedziłam chyba z kilkanaście konbini (czyli całodobowych sklepów), zanim udało mi się dorwać zielonego Kit Kat’a Był dobry i przypominał białą czekoladę z dodatkiem sproszkowanej zielonej herbaty – matcha. Muszę jednak przyznać, że Kit Kat o smaku mango smakował mi dużo bardziej, natomiast najlepsza ze wszystkich słodkości okazała się „zwykła” zielona czekolada – patrz: zdjęcie poniżej. Na drugim miejscu zdecydowanie plasują się lody. Lody z matcha w wersji z kawałkami ciastek Oreo oraz orzechami i w wersji z biszkoptem 9. Frappuccino matcha Nigdy nie byłam wielką fanką zielonej herbaty, ale po przyjeździe do Japonii szybko zmieniłam swoje nastawienie. Może to kwestia wysokiej jakości, a może po prostu spożywania na miejscu, ale w Tokio ten wszechobecny napój smakował zupełnie inaczej. Oczywiście lepiej. Zielona herbata towarzyszyła mi w trakcie w mojej podróży bardzo często – serwowana była już w samolocie, a potem piłam ją do codziennych posiłków. Hitem okazała się jednak – kompletnie mi wcześniej nie znana – matcha czyli sproszkowana zielona herbata podawana w wielu japońskich barach sushi i innego typu lokalach gastronomicznych. Wystarczy wsypać do kubeczka odrobinę zielonego proszku, zalać go gorącą wodą i herbatka jest gotowa. Proste i genialne rozwiązanie. Matcha należy do najwyższej jakości zielonych herbat z uwagi na największą zawartość przeciwutleniaczy. Podczas jej picia korzystamy mianowicie z właściwości całych liści herbaty, nie tylko wywaru z nich. Podobno jedna filiżanka matcha jest odpowiednikiem 10 filiżanek „zwykłej” zielonej herbaty. Pysznym napojem przygotowywanym na bazie matcha okazał się „Green Tea Frappuccino” stworzony przez popularną sieć kawiarni Starbucks i obecny tylko na japońskim rynku. Jest on delikatny w smaku i wspaniale orzeźwiający – idealny na upalny i aktywny dzień. Uważam, że osoby, które za zieloną herbatą nie przepadają, w Japonii byłyby w stanie się do niej przekonać. 10. Miso Po powrocie z Japonii zdarza mi się nie tylko częściej pić zieloną herbatę, ale też jeść zupę miso – o każdej porze dnia (nawet na śniadanie). Smak, który na początku wydawał mi się zbyt oryginalny i osobliwy lubię coraz bardziej. W Japonii przekonałam się, że zupa miso jest świetnym dodatkiem do sushi, zaś uzupełniona o różne składniki równie dobrze sprawdza się jako sycące danie główne. Ciekawostką okazało się dla mnie także to, że podobno miso powinno się pić po zjedzeniu sushi, a nie zaś przed, jak wcześniej myślałam. Zupa przyrządzana jest na bazie bulionu dashi oraz pasty miso (stąd jej nazwa). Pasta miso uzyskiwana jest ze sfermentowanych ziaren soi. Według tradycji japońskiej składniki dodawane do miso powinny odzwierciedlać aktualną porę roku. Często wykorzystuje się więc sezonowe warzywa i ryby, ale także tofu, grzyby shiitake lub wodorosty wakame. Dzięki wszystkim wspomnianym składnikom miso jest bardzo wartościowym posiłkiem. Jest ona źródłem wielu składników odżywczych i witamin, wspiera odporność i poprawia metabolizm. To kolejny japoński specjał, do którego warto się przekonać! Należy zaznaczyć, że jest to moje subiektywne podsumowanie kulinarnych doznań. Z pewnością gdybym spędziła w Japonii więcej czasu, to wiele innych specjałów wzbudziło by moje zainteresowanie. Mam nadzieję, że kolejna wizyta w Kraju Kwitnącej Wiśni pozwoli mi rozszerzyć czy też zmodyfikować listę ulubionych japońskich przysmaków.
. 211 342 347 155 114 108 142 161